wtorek, 13 października 2009

Imagine

Hiszpania była piękna. Trochę inny świat. Krzykliwy, mało dyskretny. Życie zaczyna się po godzinie 23-ej. A zaczyna po 9-tej.
Tak, większość supermarketów i sklepów otwierana była o 9. Radośnie, jeśli ktoś chciał rano, polskim zwyczajem, pomaszerować po bułki.
Pseudozabawne były też niedziele - no bo w tym niekatolickim regionie sklepy są zasadniczo w niedziele nieczynne. Szybko się przyzwyczaiłam, że w sobotę muszę narobić zakupów na trzy obiady (no bo i na ponidziałkowy lanczyk do pracy). Owszem, było czynne u tzw. chińczyka, aczkolwiek dwa razy drożej, no i też - nie wszystko tam kupisz (na przykład mięsa nie, a jak wiadomo, dzień bez mięsa to dzień stracony). W sumie, nie zależy mi, u nas sklepy też mogą na niedziele pozamykać. Chociaż przyznaję, ten luksus rozpieszcza i powoduje, że nie muszę o wszystkim pamiętać w sobotę... I jakoś niekogo te zamknięte sklepy nie drażniły. A w sumie nie wiem, dlaczego je pozamykali. Na zbytnią religijność bym tego nie zwalała. No bo w takim kościele, na sumie (trwającej 35 minut, w tym 15 minut kazania), garstka osób (średnia wieku: 60 lat) plus my dwoje. Układ mszy taki sam, tylko czasem się siedzi, kiedy u nas się stoi, a klęczenie jest tylko raz. Plus komunia na rękę ofkors. Niby ten sam Kościół, a jednak różnice są.
'Barka' po hiszpańsku też brzmi fajnie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz