środa, 5 sierpnia 2009

Madryt, część pierwsza

Madryt, dzień pierwszy.

Trasę wycieczki przygotowaliśmy skrupulatnie, żeby się nie nabiegać (w końcu było 40 stopni), nie namęczyć, a zobaczyć dużo. Podzieliłam miasto na trzy części, po jednej na każdy dzień. Wykonaliśmy plan minimum, zahaczając o kilka dodatkowych miejsc. Może to dlatego, że dość mało czasu spędziliśmy w muzeach, można tam siedzieć godzinami.

Wschodnia część miasta przypadła na piątek. Po śniadaniu (tuż po 10) ruszyliśmy, aby zobaczyć słynny Kilometr Zero, w samym sercu Madrytu. Niewielka tabliczka, łatwo ją przeoczyć, plus remont w okolicy przystanku metra Sol – a oczekiwałam ciszy i jakiegoś ogromnego bilboardu z informacją, że oto stoję przy kilometrze zero, stąd mierzy się odległości… frustrujące przeżycie, zatem uciekliśmy stamtąd w kierunku Desclazas Reales. Wycieczki po konwencie odbywają się tylko z przewodnikiem, a konwent otwarty jest od 10.30 do 12.45 (w piątki, w inne dni – także po południu), tak więc kupiliśmy bilety dopiero na 11.30 (studenckie po 4 euro sztuka, dla nie-studentów polecam kartę wstępu do Desclazes i Encarnacion, 12 euro). Warte zobaczenia, chociaż znajdują się tu głównie obrazy i dzieła sztuki zgromadzone przez założycielkę i późniejszych właścicieli. Przewodnik hiszpańskojęzyczny – prawdopodobnie są też wycieczki po angielsku. Po zwiedzeniu Monasterio Descalzas pomaszerowaliśmy do Encarnation, ale nie wchodziliśmy do środka, bo było już nieczynne, a poza tym – ponoć tam także są prawie wyłącznie obrazy.

Kolejnym punktem wycieczki był Pałac Królewski, Palacio Real, który jest ogromny! Jak w większości miejsc, nie można tam robić zdjęć, niestety. Weszliśmy do Pałacu za jedyne 3.5 euro (studenckie karty się przydają). Warta zobaczenia jest Zbrojownia, są tam zbroje rycerzy, zbroja dla psa, piękne zbroje dla koni, dużo broni. Komnat jest sporo, bardzo bogate wnętrza, niektóre zapierają dech, inne są tylko takie sobie. Przed pałacem jest piękny dziedziniec, ale w samo południe nie jest to idealne miejsce odpoczynku. Kawiarnia pałacowa jest oczywiście dość droga, ale nieźle zaopatrzona, zarówno w przekąski, jak i słodycze. Muzeum aptekarskie rozczarowuje, głównie słoiczki i kilka kolbek, plus maszyna do destylacji. Wszystko stare, ale niespecjalne. Obok pałacu znajdują się śliczne ogrody Sabatini, z uroczo przystrzyżonymi żywopłotami. Przerwa na obiad w jednej z knajpek blisko gmachu opery i po krótkiej sjeście powrót do zwiedzania – wycieczka ulicą de Bailen do egipskiej świątyni z IV wieku p.n.e. Tak, Egipt podarował Templo de Debod Hiszpanii za pomoc w wybudowaniu tamy na rzece. Ponieważ świątynia miałaby ulec zniszczeniu, rozebrano ją i kawałek po kawałku przewieziono do Hiszpanii. Robi wrażenie, ale jest miejscem dość dusznym i zatłoczonym. Zwiedzanie jest darmowe, ale godziny otwarcia są dość ograniczone (17-20 i 10-13). Obok jest fontanna, gdzie ochłody szukają ludzie przybywający do tego wysoko położonego punktu Madrytu. Rozciąga się stąd piękny widok na Pałac i resztę miasta. W parku obok można odpocząć – w cieniu drzew. Była prawie 20, ale słońce wciąż ostro grzało…

Dzielnie pomaszerowaliśmy w kierunku Pałacu, by zobaczyć Catedral Nuestra Seniora de la Almudena. Katedra jest wielka, pięknie lśni w słońcu, zwiedzanie jest darmowe (ale można wrzucić 1 euro, by pomóc w jej odnawianiu i utrzymywaniu). Posiada zdobione drzwi, ale wnętrza są nieciekawe (neogotyk). Na mosiężnych wrotach znajduje się relief upamiętniający konsekrację świątyni przez papieża Jana Pawła II w 1993 roku.

I tak zmęczeni, ale zadowoleni, wróciliśmy do naszego hostelu. Przed nami był przecież kolejny dzień szalonego zwiedzania…

0 komentarze:

Prześlij komentarz