piątek, 7 sierpnia 2009

Madryt, dzień drugi

Rankiem wybraliśmy się metrem na przystanek o wdzięcznej nazwie Santaigo Bernabeu. I tak, niektórzy wiedzą już, o co chodzi. O zwiedzanie stadionu Realu Madryt! jakże byśmy mogli odpuścić sobie taką frajdę! Oraz pewną dawkę przygnębienia, że u nas tak nie ma...

Wstęp kosztował 15 euro, od osoby, ale warto było. Stadion jest ogromny i piękny. W środku - muzeum i masa trofeów. Puchary i pucharki, złote piłki, zdjęcia... I polski element, czyli Dudek (na plakacie, of kors). Wyszliśmy na murawę, na trybuny.. Chciano nas naciągnąć na zdjęcia (jedo - mieliśmy trzymać Puchar Europy, drugie - fotomontaż z Dudkiem), ale jedno takie kosztowało 11 euro (masakra?). Więc zadowoliliśmy się zdjęciami wykonanymi przez siebie samych. odwiedziliśmy też sklepik, ale ceny były dość wysokie (koszulka - do 90 euro... ), ja zadowoliłam się kubeczkiem dla taty (do kolekcji) i koszulką dla brat, Szymon jako facet niemiłujacy piłki nożnej nie zaupił dla siebie nic. Cóż. Będzie miał jeszcze szansę w Barcelonie.

Po zwiedzaniu i posileniu się polecieliśmy do Muzeum del Prado, oglądać obrazy. Nudnawe trochę, i podpisy po hiszpańsku, więc niczego nie można się dowiedzieć, kiedy coś cię zafascynuje. Gratuluję idei. Dobrze, że weszliśmy za darmo (karta studencka:D) Obraazy Goi (Maja vestida i Maja desnuda) - bardzo ładne, aczkolwiek to zupełnie nie mój styl (ekspresjonizm i to, co po nim, to lubię, no ale każdy ma swoje ulubione dzieła). Sporo obrazów El Greco, Tycjana i Velazqueza - pasjonaci mogą buszować tu godzinami. Także w tym muzeum wisi obraz Rubensa "Trzy Gracje" - i faktycznie, jest uroczy. Tylko Szymon się trochę irytował, kiedy zaczęłam swoje krągłości porównywać z ichniejszymi:D "Panny dworskie" velazqueza to faktycznie ciekawy obraz, ale tak jak mówiłam, nie mój styl.

Można rozłozyć zwiedzanie tego muzeum na kilka dni, jeśli ktoś jest miłosnikiem sztuki, mozna także skupić się na najważniejszych dziełach.
oczywiście, fotek nie wolno pstrykać.

Omijając muzeum Thyssen-Bornemiusza (z przewodnika wynikało, że nie ma tam nic ciekawego dla nas, a czas nas gonił. Nogi trochę odmawiały posluszeństwa) pomaszerowaliśmy do parku Retiro, gdzie ponoć odpoczywają wszyscy mieszkańcy Madrytu. Na trawnikach, na których ponoć nie wolno biwakować, koczowały masy ludzi. W różnym wieku, różnej płci i różnej orientacji, oczywiście, zero barier, nikt się z niczym nie krył. Miłe to było i już. W parku zahaczyliśmy o kawiarnię, z której widac było jeziorko i Monumento a Alfonso XII (po jeziorku można popływać łódkami), nastepnie poszliśmy do miejsca pamięci - miejsca, gdzie po tragedii w 2004 roku posadzono 192 drzewka, by upamiętnić ofiary. Czułam się tam bardzo dziwnie. Jakby drzewka żyły, oddychały, jakby miały serca, tylko ten bezruch i cisza, i zero wiatru. Niesamowite. Chciałam tam zostać i uciekać jednocześnie, nie naruszać ich intymności, prywatności. Poszliśmy zatem zobaczyć jedyny na świecie pomnik Upadłego Anioła. A potem do Centro de Arte Reina Sofia. Wow, tutaj miałam co robić! Picasso przede wszystkim, wspaniała Guernica, ktora zapiera dech w piersi. Bo jest duża. Bo jest na niej masa szczegółów. Można stać i się gapić, a i tak się wszystkiego od razu nie zauważy. Śmiałam się jak norka przy obrazie Dalego "Wielki masturbator" - kiedy starsze panie z Rosji robiły sobie zdjęcia przy tymże dziele sztuki, kiedy ludzie stali, patrzyli i nagle dostrzegali, co JEST na tym obrazie i odchodzili w popłochu. Kiedy sama na początku nie wiedziałam, co się święci i kiedy odkryłam prawdę. urocze. To lubię w Dalim, że zawsze mnie zaskakuje. Nawet, kiedy wiem, że to Dali i że będzie coś ekstra na obrazie, to i tak zawsze jest WOW. Oczywiście, jest w tym muzeum więcej dzieł sztuki, ale nie mieliśmy sił i ochoty tam sterczeć, w wielkim tłumie ludzi (w sobotę po 14 wstęp jest darmowy dla wszystkich, i wszyscy postanowili z tego skorzystać:D)

0 komentarze:

Prześlij komentarz