środa, 1 lipca 2009

Środa - Derio

Pierwszy dzień pracy!
Pobudka o 7.40, śniadanie, składające się z płatków z mlekiem i bagietki z serkiem. Pysznie. I na autobus do Derio. Po drodze zakup CrediTransu, czyli czegoś w rodzaju karty mpk, za całe 15 euro, jeździć można do wyczerpania tychże 15 euro. Po 30 minutach wysiadłyśmy w uroczej miejscowości, pomiędzy górami. Firma mieści się w ślicznym zakątku. Było sielsko, za oknami muczały krowy, dookoła zielono, drzewa... I słońce!
Nasi szefowie zabrali nas na pogawędkę o projektach, które robią, dali do poczytania kilka artykułów i odesłali do domu, ponieważ nie było speca od bhp, a bez speca nie wolno nam wejść do laboratorium. Musimy podpisać dokument, że w razie naszej krzywdy to nasza wina. Nie ma sprawy. Niech nam jeszcze powiedzą, czego nie dotykać, aby nie zepsuć:)
Laboratorium jest świetnie wyposażone. Jutro każda z nas ma dostać swój projekt, i będziemy działać. PCRy, hodowanie komórek, wyciszanie genów, immunohistochemia... zapowiada się bardzo ciekawie. Wszystkiego nas nauczą, wszystko pokażą. Są bardzo, bardzo mili, wytwarzają wokół siebie bardzo przyjazną atmosferę. Wszyscy, którzy tam pracują, cały czas się śmieją. Słońce jednak dobrze na ludzi działa.

Po południu - drzemka. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam, było chyba ciut po 14, a obudziłam się o 16.30. Jak niemowlę. Już wiem, po co jest sjesta. Zakupy, gotowanie, pożeranie pysznego spaghetti, odpoczynek i obserwacja ogromnego deszczu, który spadł dość nagle (chmurzyło się co prawda, ale żadnej mżawki przepowiadającej.) O tym, że lunęło, świadczyły odgłosy z zewnątrz. Ludzie krzyczeli i chowali się, gdzie się dało.
Następnie wieczorna kawa. Jestem uzależniona od kofeiny! Po pięciu dniach bez kawy słaniałam się na nogach i miałam ciągoty w kierunku wyjadania ziaren kawy, gdybym takowe znalazła. Na szczęście jeden z licznych barów w okolicy rozwiązał problem. Ludzie tutaj faktycznie spotykają się wieczorami w knajpach, na każdym rogu jest bar, wszystkie zapełniają się około 20-21. Bardzo ciekawy zwyczaj.

Jedzenie w Hiszpanii jest dość tanie, ceny porównywalne z naszymi. A wędliny... Szaleję po prostu na ich widok. Od dawna pałam miłością do nieco surowego mięsa, a to wszystko tutaj jest niesamowicie pyszne. Podobnie sery - próbujemy nowych smaków, są tu rzeczy, których w Polsce nie ma. Albo są bardzo drogie, a tutaj to kwestia kilkudziesięciu centów. Mój żołądek jest bardzo szczęśliwy. Bagietka, masełko i szynka...

Czwartek i piątek
Pracy mam sporo, wychodzę o 18, w domu jestem na 19. Niewiele czasu na coś sensownego zostaje, jedynie włóczenie się po knajpach. Ludzie tutaj nie mają zwyczaju zapraszać znajomych do domu, spotykają się w barach, których jest pełno. Piją piwo lub wino, czasem kawę (ok. 1.5 euro za kawę z mlekiem, tyle samo za kieliszek wina), rozmawiają, często krzyczą, jest dużo śmiechu i dymu papierosowego. Spontaniczni, roześmiani. W barach często spotkać można ludzi po 70-tce, którzy korzystają z życia, ile wlezie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz