środa, 1 lipca 2009

Wtorek

We wtorek od rana biegaliśmy za kasą, bo bankomat, który miał ją wydawać, nie wydawał. Pan w banku kumał po angielsku (niebywałe!), wyjaśnił nam, że nie możemy używać tej karty tutaj, bo cośtam - potem okazało się, że karta jest podpięta pod konto w PLN, musiałam dzwonić i podpinać pod konto w euro. Chwilka roboty, ale masa stresu. Przy okazji - 40 minutowy spacer po mieście. Masa tu remontów, ale wszystko jest świetnie zorganizowane. Pełno podziemnych parkingów, co krok to rondo, miasto nie jest zakorkowane.
Po zamieszaniu udało nam się wprowadzić do naszego pokoiku. Mieszkanie dzielimy z pięcioma innymi osobami. Jednej z nich jeszcze na oczy nie widzieliśmy, a co ciekawe - nikt jeszcze jej nie widział, nawet ci, którzy mieszkają tu dwa tygodnie. Podobno jest dziewczyną. Dziewczyną-widmo.
Po południu pomknęliśmy na plażę. Ocean wciąż zimny, a ja wciąż gorąca, no bo słońce przypieka. Czuję się momentami jak kurczak na rożnie. Wracając do domu snułam marzenia o prysznicu i zalegnięciu w łożu, ale przy wejściu dopadła mnie Magda z mopem:) Wielkie porządki na wstępie. Tak, w kuchni znajdowały się stosy jedzenia, część przeterminowała się w lutym, takie wyrzuciliśmy (w porozumieniu z trójką innych lokatorów), resztę wystawiliśmy poza obręb lodówki, bo przestrzeń w lodówce była nam potrzebna. Do cholery, jedzenie niczyje, a my nie mamy się gdzie wcisnąć!
Potem zaś porządki w łazience, sytuacja podobna, multum cudzych kosmetyków. Nie sądzę, żeby wszystko należało do Dziewczyny-Widmo, póki co wszystko stoi pod pokojem. Gdyby coś było jej, to powinna sobie wziąć, nieprawdaż?
Poszliśmy spać koło północy. Nie było już widno:)

0 komentarze:

Prześlij komentarz