piątek, 12 czerwca 2009

Przed wyjazdem

Należy:
  • zaopatrzyć się w kartę EKUZ (NFZ wydaje jakiś papierek, który mówi o tym, że jestem ubezpieczona w Polsce i w razie czego trzeba mnie leczyć).Ten papierek wygląda jak karta do bankomatu i mam ją już w portfelu. Poszło sprawnie i obyło się beze mnie, a ludzie w NFZcie podobno byli prze-mi-li. Jakiś pan zadzwonił nawet o 15 do mojego męża (który właśnie do NFZ jechał, bo był umówiony na ten dzień), czy zdąży dojechać, bo jest dziś do 16, ale on (ten pan) może zaczekać (!!!).
  • zakupić ubezpieczenie, najlepiej Euro<26 lub ISIC. Mam euro, ciekawe, czy w Hiszpanii honorują?
  • nabyć dodatkową walizkę (z pomocą przyjdzie mama, która właśnie zakupiła walizkę dla siebie, ale chętnie pożyczy).
  • kupić plan miasta Bilbao oraz przewodniki po innych miastach, do których się wybieramy.
  • skompletować apteczkę. Duża ilość aviomarinu i środków uspokajających na czas lotu (całe szczęście, nie lecimy Airbusem).
  • odwiedzić stomatologa (w razie czego lepiej naprawić ewentualne ubytki tutaj).
  • odwiedzić lekarzy innych specjalności, z którymi i tak w Hiszpanii się nie dogadam.
  • zakupić/pożyczyć stertę książek (na samotne wieczory, kiedy mąż do Polski będzie przylatywał oraz na leżenie na plaży po pracy).
  • wyprawić pożegnalne party. Pod znakiem zapytania, bo tata ma imieniny:)
  • zdać egzaminy (jeszcze 6, jeszcze 6...Czyli połowa za mną, a sesja zaczyna się dopiero we wtorek. teoretycznie.)
  • zrobić listę - co należy spakować. Dobrze, że w Hiszpanii jest ciepło i nie trzeba taszczyć swetrów i tym podobnych ciepłych ubrań.
  • zabrać ze sobą dziwne dokumenty, głównie dla firmy.
I tak najgorsze będzie wpakowanie się w samolot. Chyba powinnam wziąć młotek i zapodać sobie jedno malutkie uderzonko w głowę, albowiem strasznie boję się latać. No bo są turbulencje. Zawsze są. Niekiedy pilot ostrzega, że będzie zaraz turbulencyjka. Niekiedy nie ostrzega i mnie to drażni, bo wolę wiedzieć. Żaden mój lot nie trwał więcej niż 3 godziny, na dłużej nie dam się dobrowolnie umieścić w tej puszcze metalowej, i zawsze umieram z głodu na pokładzie. Mam ochotę rzucić się na podawane jedzenie (samolotowe, więc lekko sztucznawe, ale mi i tak zawsze żołądek wykręca, jakby to conajmniej Wierzynek był), ale się boję jeść, no bo jak zjem to mój żołądek może przy turbulencji się przenicować i będzie jeszcze gorzej.
No dobra. Ale lecimy:) Za 16 dni:)

3 komentarze:

veevaa pisze...

Test komentarza

veevaa pisze...

Drugi test komentarza

Kasia pisze...

gratuluję spełnienia marzenia :)

Prześlij komentarz